Na książki Magdaleny Kordel natrafiłam podczas Krakowskich Targów Książki w 2017 roku. Kupiłam wtedy „Anioła do wynajęcia” i szczerze zakochałam się w tej powieści, jak i w stylu pisania autorki. Nie miałam więc wątpliwości, gdy w bibliotece natrafiłam na kilka książek Pani Magdaleny. „Córka wiatrów” jednak różni się od dotychczasowych dzieł autorki, ponieważ opowiada historię kobiety żyjącej w dziewiętnastym wieku.
Konstancja jest zamożną wdową, matką już dorosłego syna, a także właścicielką pokaźnego majątku. Mieszka w pięknym dworze i na pozór prowadzi spokojne życie. Wszystko zmienia się w chwili, gdy w odwiedziny przyjeżdża Jan, dawna miłość bohaterki.
Od przyjaciela z lat młodości, kobieta dowiaduje się, że jeden z najemców jej ziemi, sprawia problemy i nagina prawo. Konstancja nie należy do panien, które ulegają mężczyznom, są delikatne i bezbronne. Umie postawić na swoim, walczy o swoje ideały i pragnie pomagać innym, którzy zostali skrzywdzeni przez los. Pragnie przyjąć pod dach ciężarną Katarzynę, która została wykorzystana przez najemcę, a także maleńką Antoninę, której matka jest umierająca.
„Nie wierz od razu wszystkiemu, co usłyszysz. Nie zawsze to, co wybija się na pierwszy plan, jest tym, na co powinniśmy patrzeć.”
Autorka w idealny sposób pokazała, że dziewiętnastowieczna, bogata kobieta, mimo wymaganej od niej gracji, delikatności i skromności, może być silna, pewna siebie i umie poradzić sobie bez mężczyzny u bogu. Konstancja jako piękna, powabna dama potrafi podporządkować sobie niejednego mężczyznę i potrafi osiągnąć to, czego pragnie.
„Będziesz rozpaczać, ale smutek i żal w końcu miną i znów zaczniesz się śmiać i oddychać pełną piersią.”
Akcja powieści toczy się dość szybko. Początkowo miałam problemy ze zrozumieniem, co się dzieje i momentami wydawało mi się, że czytam lekturę szkolną. Książkę jednak czyta się bardzo szybko i przyjemnie, mimo trudnych zwrotów i pojęć.
„Córka wiatrów” to idealny przykład na to, że historię można przedstawić w ciekawy sposób. Trochę zawiodłam się, gdy odkryłam, że kontynuacja nie została jeszcze wydana, więc pozostaje mi cierpliwie czekać, by poznać zakończenie historii Konstancji.
„Nowy dzień wstanie bez względu na to, czy będziemy na niego gotowi, czy też nie.”
Cześć wszystkim!
Dawno mnie tutaj nie było, jednak od czasu do czasu postanowiłam wrzucić Wam krótką recenzję. Jeżeli ktoś pamięta mnie z aska, bądź instagrama BookOazy, to zapraszam Was na moje nowe konto https://www.instagram.com/zanotowana/ a wszystkich, którzy trafili tutaj dzięki mojemu instagramowi, zapraszam do przeczytania naszych pozostałych recenzji!
Buziaki, Szklanka ♥
Poznajemy nastoletnią Deannę - spokojną dziewczynę, mieszkającą z rodzicami i bratem w małej mieścinie, gdzie każdy każdego zna i ciężko cokolwiek ukryć. A ona sama czuję się jak najgorszy wróg we własnym domu, szkole, w mieście. Wszędzie.
Gdy Deanna miała trzynaście lat, została przyłapana ze starszym chłopakiem w dwuznacznej sytuacji i od tamtej pory ma przyklejoną łątkę łatwej dziewczyny, mimo że minęło już tyle lat i nigdy więcej nie dała nikomu podstaw, aby tak o niej mówiono. Wersji tej historii powstało mnóstwo i każdy zna je wszystkie - wszystkie oprócz tej prawdziwej, jej własnej.
Nastolatka postanawia zacząć pracę, aby wyrwać się z domu, a tam okazuje się, że musi współpracować z Tommy'm - koszmarem z jej przeszłości.
W powieści jest poruszonych wiele ważnych tematów; niezrozumienie, plotki i o tym, jak może zniszczyć życie, przyjaźń, friendzone, odrzucenie. Dziewczyna nie była w żadnym stopniu szczęśliwa, no może prawie.
Książkę przeczytałam praktycznie na raz, ale też nie było to grube tomiszcze. Historia Deanny bardzo mnie wciągnęła i niesamowicie mi się podobała. Trochę jej współczułam, ale dziewczyna także nie była święta, więc nie wszystko, co robiła mi się podobało, a jednak muszę powiedzieć, że to dobrze wykreowana bohaterka. Bardzo podobało mi się w niej zwłaszcza to, że uciekała do literatury, do pisania, bo potrafię to doskonale zrozumieć.
Fajny pomysł to także zagranie z okładką i tytułem. Zmienienie czcionki w niektórych literach przywodzi na myśl, że tytuł to nie historia, histeria... Co i troszkę może pasować.
Jak oceniam? To zdecydowanie bardzo dobra młodzieżówka i polecam ją przeczytać. Gwarantuję, że ciężko się od niej oderwać!
Poznajemy Wojtka - to szesnastolatek, który mieszka z ojcem, ponieważ jego matka zmarła przed kilkoma laty. Jego życie wywraca się do góry nogami, gdy musi przeprowadzić się z Polski z tętniącego życiem miasta, na Białoruś, gdzie całe lato spędza w domku nad Świtezią, praktycznie odcięty od cywilizacji. Jego jedyną towarzyszką jest sympatyczna staruszka również mieszkająca w pobliżu jeziora. Przynajmniej do czasu, aż Wojtek nie spotyka tajemniczej dziewczyny, którą się totalnie zauroczył, jednak nastolatka skrywa pewien mroczny sekret.
Nie trudno się domyślić, że to tytułowa topielica - dla niewtajemniczonych w słowiańskie klimaty; topielica jest wodnym demonem, a jak wiemy demony raczej nie należą do najbezpieczniejszych i najsympatyczniejszych stworzeń, a jednak Svetlana jest inna i zdecydowanie nie wpasowuje się w ramy typowego demona.
Powiem Wam, że mam ogromny problem z tą książką i bardzo mieszane uczucia, bowiem nie jest bez wad, a ja zdecydowanie nie lubię mówić źle o książkach, zwłaszcza tych osadzonych w klimatach słowiańskich.
Historię możemy podzielić na takie trzy główne części; pierwsza, gdy wszystko wydaje się proste, sielskie, mamy niemal klasyczny romans i tego typu pierdoły. Wielka miłość, gdzie jedno dla drugiego zrobi wszystko.
Druga część, to tak, gdzie spotykamy naszych bohaterów po latach, gdy każdy ma już poukładane życie, wydaje się że normalne, ale wtedy znów trzeba wrócić na chwilę na Białoruś i na nowo przeżyć tą "nadprzyrodzoną" cześć. Nie chcę za bardzo spojlerować. Ta część nudziła już mnie niemiłosiernie, miałam wrażenie że to przedłużanie historii na siłę. Ale dobra, to jeszcze byłabym w stanie przeżyć, gdyby koniec nastąpił w tym kulminacyjnym momencie, którego nie mogę przedstawić, żeby nie spojlerować, ale chodzi mi o śmierć drugiej topielicy i całej reszty z tym związanej, w tym choroby Svetlany.
I trzecia część, czyli epilog, który wbrew pozorom wcale nie należy do krótkich. Wręcz przeciwnie - to jest chyba najdłuższy epilog, jaki w życiu przeczytałam! I zdecydowanie ta część byłaby zbędna, gdyby nie pomysł z poprzedniej części. Tu mi się dłużyło najbardziej i miałam wrażenie, że to takie ciągnięcie tej historii na siłę.
Momentami irytowała mnie kreacja bohaterów, zwłaszcza Wojtka w tej "pierwszej" części.
Nie można jednak odmówić tej powieści zwrotów akcji, których tutaj było mnóstwo, ani autorce pomysłowości. To są zdecydowanie plusy. Pisana też jest wcale nie z gorszym stylem, bo są książki, które są tak straszne, że głowa mała.
Czy polecam? Nie do końca. Nie byłam nią zachwycona, nie była też koszmarna, choć przyniosła mi lekkie rozczarowanie.
Wojna... Wojna mężczyzn... Boleść i cierpienie niewinnych dziewcząt.
Dlaczego dobrnęłam? Bo mam do tej książki mieszane uczucia. Miała interesujący wątek, ciekawe zakończenie i wiała nudą prawie przez wszystkie strony. Choć może tu też zawinił fakt, że po prostu nie przepadam za powieściami, gdzie jednym z głównych wątków jest choroba, a te, które przeczytałam i mi się podobały, mogę policzyć na palcach jednej ręki.
Poznajemy dwie skrajnie różne bohaterki; 23-letnią Catherine, która musi podjąć pracę i zgłasza się do pobliskiego hospicjum, oraz Rose; 82-letnią pisarkę ze zdiagnozowaną demencją.
Od strony technicznej powiem, że ma bardzo miłą dla oka okładkę, a czcionka jest dość spora i bardzo szybko się czyta, choć to drugie to pewnie ukłon w stronę młodszych czytelników, bo i dla nich jest odpowiednia.
Immy jednak postanawia, że się nie podda i choć boi się drzewa, to jednak coś ją do niego przyciąga i robi wszystko, aby rozwiązać zagadkę związaną z morwą. I rzecz jasna nie zamierza dać się porwać, bo wszystko wskazuje na to, że będzie następna, gdy za miesiąc skończy jedenaste urodziny.
W tle pojawia się także wątek rodziny, która nie do końca jest szczęśliwa, a także depresji oraz, jak to wygląda oczami dziecka.
Przeklęte Drzewo to lekka historia przeznaczona raczej dla młodszej młodzieży. Nie miałam o tym pojęcia, gdy wpadła mi w oko, ale zdecydowanie nie żałuję, że ją przeczytałam. Nie mam jednak oporów, aby dać ją do czytania swojemu dziesięcioletniemu bratu.
Powieść ma jednak pewien minus; według mnie Immy wydaje się zbyt dorosła i odpowiedzialna jak na swój wiek. To zaledwie jedenastoletnia dziewczynka, a wielokrotnie pokazywała, że jest o wiele doroślejsza. I jeszcze jedna wada, to odrobinę chaotyczne zakończenie. Gdy je czytałam, to miałam wrażenie, że autorka pisała je na szybko, aby jakoś wyjaśnić całą sprawę.
Pomimo tych mankamentów historia Immy wydaje mi się bardzo ciekawa i zdecydowanie ją polecam! Trochę taka baśń, w której stało się coś złego, mamy dobrego i złego bohatera i wszystko kończy się szczęśliwie.