Uwięzieni na Andamanach autorstwa Krzysztofa Ulanowskiego to książka, której niezbyt miałam ochotę czytać, a zarazem wciąż miałam jakąś iskierkę nadziei i postanowiłam ją jednak skończyć. I co ja mam z tą historią zrobić? Wyrzucić do kosza. nie, jednak nie mogę, to nie moja książka.

Bodajże przedwczoraj moja zdecydowanie nieczytająca książek siostra cioteczna, podrzuciła mi tę powieść i mówiła, że zaczęła ją czytać i zachwalała, że jej się podobała, no i sam fakt, że ją przeczytała był naprawdę godny podziwu. No okej, stwierdziłam, że ją wezmę i przeczytam, skoro już się do mnie  pofatygowała nawet, a sam opis zawarty na okładce wcale mnie nie odrzucał i pomyślałam, że pewnie będzie to jedna z tych opowiastek idealnych na wakacje. O autorze, który napisał tę książkę wcześniej nie słyszałam, ale w żaden sposób mnie to nie zraziło, choć gdy dostałam powieść w swoje ręce, zaczęłam zastanawiać się, jak można było zrobić tak koszmarną okładkę. Nie trzeba mieć wykształcenia graficznego, aby stwierdzić, że jest po prostu... ehh, nie chcę kolejny raz powiedzieć, że koszmarna, a samo określenie brzydka, to zbyt mało, aby oddać moją frustrację. Ale, ale nie ocenia się książki po okładce, prawda? Oczywiście, że nie!

Początek historii wydawał się dość obiecujący. Lubię wszelkie książki w klimatach szkolnych, a tutaj poznajemy Przemka, który własnie wkracza do liceum. Dowiadujemy się co nieco o jego sytuacji rodzinnej, o problemach z wychowawczynią, wiecie takie typowo nastoletnie rzeczy, które praktycznie każdy przeżywał na co dzień. Całkowitą odskocznią od nudnych zajęć jest młoda nauczycielka geografii, która opowiada uczniom o Andamanach, czym kupuje sobie ich sympatię. Ogromnym zbiegiem okoliczności jest to, iż po czterech latach do Polski wraca ojciec Przemka, etnograf z wykształcenia i ma zamiar go zabrać na wycieczkę badawczą własnie na... Andamany.
Ekipa badawcza to całkiem ciekawe zbiorowisko ludzi i wszyscy są dość barwnymi postaciami. Ojciec Przemka etnograf, jego japońska partnerka Yuki, bodajże botaniczka, pewien Czech Petr, pewien mieszkaniec Indii, który o dziwo zna język polski i Joasia, czyli młoda nauczycielka geografii, a w zasadzie praktykantka, o czym klasa Przemka nie miała pojęcia na początku. W zasadzie do tego momentu, to naprawdę była bardzo przyjemna lektura. Później akcja ciągnęła się jak flaki z olejem, a niektórych zachowań bohaterów totalnie nie rozumiałam. Na okładce wspomniano, że zostaną porwani, oraz że badają plemię Jarawa zamieszkałe w Andamanach i tego wątku byłam naprawdę ciekawa. Tymczasem dostałam zaledwie ochłapy tego, bowiem przez pół książki mieliśmy zwiedzanie większych indyjskich miast i tego typu dość nudnie opisane rzeczy. Brakowało mi jakiś naukowych badań, informacji o tajemniczym plemieniu i tego typu rzeczy, co przecież miało być celem wyprawy na tenże archipelag. Tak samo, jak zagadkowego porwania, co także zostało potraktowane po macoszemu, a przecież nawet w tytule jest określone, iż byli uwięzieni. Czytając  o tym na okładce i fakt, że opis został na tym urwany, daje ogromne pole popisu wyobraźni.

Nie rozumiem także, co autor miał na myśli, podczas gdy próbował nam pokazać relacje łączące Przemka i Joasię. Choć dziewczyna była od niego kilka lat starsza, ewidentnie momentami było widać, iż ta dwójka ma się ku sobie, a jednak ten wątek został jakby urwany. I totalnie tego nie rozumiem. Mógł się zdecydować, albo w jedną, albo w drugą stronę.
Irytujące było to, że bohaterowie często posługiwali się językiem angielskim w dialogach, jakby nie można było normalnie napisać zdania po polsku, a potem tylko wtrącić, że powiedział po angielsku, albo coś w tym stylu, czy chociaż dać jakiś przypis na dole z tłumaczeniem. Pojawiały się także wstawki z innymi językami; ukraiński, rosyjski, miejscowe języki archipelagu i chyba jakaś wstawka niemiecka także była gdzieś. Rozumiem, gdyby to były jakieś pojedyncze zdania, zdarzające się raz na jakiś czas, ale różnorodność językowa była tam praktycznie cały czas. Być może jestem do tego tak krytycznie nastawiona, bowiem dla mnie akurat angielski to istna czarna magia, ale to moje zdanie. Z drugiej strony jest to w pewien sposób oryginalne i odstające od innych powieści, ale również skrajnie irytujące, co muszę jednak powtórzyć. Nie każdy jest językoznawcą.

Ogólnie mówiąc, jestem tą powieścią mocno rozczarowana. Dokończyłam ją w zasadzie tylko dlatego, bo ciągle liczyłam na coś więcej w relacjach Przemek i Joasia, no i oraz, że pojawią się jakieś fascynujące badania i totalnie odjechane przygody, które zwiastował mi opis na okładce. Niestety się zawiodłam i to bardzo. Na to, iż nie rzuciłam tej książki, gdzieś na bok, prawdopodobnie wpłynął też fakt, iż od miesiąca nie miałam w ręku żadnej  i miałam ochotę coś przeczytać. Na pdfy póki co nie mogę patrzeć, bowiem mnie irytują, więc cóż, nie czytam za wiele obecnie, co tez odbija się na publikowanych recenzjach, a w zasadzie ich braku.
Jeżeli ktoś chce się odmóżdżyć i przeczytać coś, o czym można szybko zapomnieć to śmiało, niech sięga po nią. Ja jednak zdecydowanie nie polecam czytać tej historii.

Zadziwiające jest to, że napisałam tą recenzję w niecałą godzinę  i jest to jeden z dłuższych tekstów, które popełniłam na Book Oazie. Chyba pisanie o rozczarowujących powieściach mi służy.
//Do napisania, Niedoskonała.

Brak komentarzy: