Ostatnio Ewelina napisała, że powinna częściej pisać recenzje książek, które się jej nie spodobały, bo idzie to bardzo szybko. Potwierdzam to, ponieważ zastanawiając się nad tą recenzją, układałam sobie zdania w głowie i nie było ich końca. Niby fajnie jest napisać, ale najpierw trzeba tę książkę przeczytać, a raczej przez nią przebrnąć z trudem.
W sumie jest mi bardzo przykro krytykować tę pozycję, ponieważ jest dla mnie ważna w sposób sentymentalny. Dostałam ją od najbliższej przyjaciółki na urodziny i gdy ona przeczyta tę opinię, pewnie jej również zrobi się przykro, jednak na pocieszenie mogę powiedzieć, że to nie ona ją wybierała, a pani z Empiku.
Główną wadą tej pozycji są sprawy techniczne. Książka sama w sobie jest nawet dobra, jednak kilka rzeczy bym zmieniła. Osobiście okładka bardzo mi się podoba, jednak mój przyjaciel widząc zdjęcie, które znajdziecie niżej, stwierdził, że on nie nadaje się do wybierania farby do włosów. Gdy spojrzałam drugi raz, stwierdziłam, że okładka rzeczywiście przypomina pudełko farby.

Niektórzy ludzie pobierają się z miłości. Powinieneś kiedyś spróbować.

"Zdarzyła się miłość" to opowieść o dwójce dorosłych ludzi, którzy nie przemyśleli swoich decyzji i wyszli za siebie, mimo wcześniejszego wahania. Dzieciństwo obojga nie było usłane różami – matka Johna nie umiała okazywać mu miłości; natomiast matka Irene, popełniła samobójstwo i odnalazła ją córka. Zapewne te traumatyczne przeżycia przyczyniły się do sposobu w jaki okazywali sobie miłość – nie używali słów kocham cię, chyba, że chodziło o ich córkę.

Kiedy wysadzi Sadie na lotnisku, żadne z nich ani słowem nie wyrazi żalu, że ona odjeżdża: to taka cicha umowa, żeby za każdym razem żegnać się od niechcenia, nie pogarszać tej złej sytuacji, czymś, co oboje opisaliby jako wydziwianie i zawracanie głowy - którego to wyrażenia lubiła używać urodzona w Atlancie matka Johna i którego, co więc, używała za każdym razem, kiedy oni się rozstawali. "Tylko żadnego wydziwiania i zawracania głowy", mówiła, ujmując John dłonią okrytą białą rękawiczką, pod podbródek, a jej oczy marszczyły się w kącikach, jak zawsze, gdy się uśmiechała.

Oczywiście te zdania są tak skomplikowanie napisanie, że aby zrozumieć ich sens, trzeba przeczytać je kilkakrotnie. Matka Johna wpoiła mu, że pożegnania nie mają sensu, dlatego i on zaczął tak myśleć. Jego już dorosłej córce nie przeszkadzało to.
Małżeństwem byli tylko osiem lat i wydaje się, że nigdy nie byli ze sobą szczęśliwi. Życie wydawało się im idealne, bo kochali się, jednak wszystko zmieniło się po ślubie. Jedyne co ich łączyło, to miłość do córki, o której możemy przekonać się w późniejszych rozdziałach.

"Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił", zapewnił. I nie powiedział nic więcej, tylko wyciągnął ramiona, a ona wsunęła się w jego objęcia. I przez dłuższą chwilę nie słyszała nic, poza szmerem ich wspólnego oddechu i głuchym biciem serc.

Każdy z nich żył swoim życiem  nie rozmawiali ze sobą za często, a jeśli już to na tematy związane z ich dorastającą córką. Nie pytali nigdy jej o to, czy ich były znalazł sobie w końcu partnera, a Sadie sama z siebie również się tym nie dzieliła. Irene była desperatką i wciąż zamieszczała kolejne ogłoszenia w prasie, chcąc zacząć życie na nowo, jednak dla pięćdziesięciolatki nie było to takie łatwe. Natomiast John nie starał się, nie szukał nikogo na siłę. Zmuszony przez przyjaciela idzie na spotkanie grupy dla rozwodników i poznaje tam wspaniałą kobietę. Amy bardzo podobała się Johnowi, mimo że nieustannie szukał w niej podobieństwa z Irene. Kobieta w przeciwieństwie do byłej żony bardzo lubiła mówić, a także słuchać.

I już nie mogę przestać, tylko mówię i mówię. Jak widzisz. Chociaż czasami pamiętam, że mówię za dużo i wtedy nie mówię nic. A to też źle. Chociaż prawdopodobnie nie tak bardzo. Och, popatrz tylko, biegunka słowna, przepraszam cię, wyjmij mi bateryjki.

(mały spoiler) Akcja głównie toczy się wokół zaginięcia Sadie, które według mnie było za bardzo przekoloryzowane. Dziewczyna podczas pobytu u ojca prosi go, aby ten namówił matkę, by puściła córkę na wspinaczkę skałkową. Ostatecznie kobieta się godzi i postanawia zaufać jedynemu dziecku, dlatego nie prosi o numery telefonów do pozostałych uczestników wycieczki. Nastolatka jednak zamierza pojechać gdzie indziej. Nie chce by ci dowiedzieli się, że planuje wypad sam na sam z chłopakiem.
Dziewczyna bardzo długo czeka na Rona i jest lekko podirytowana. Zaczepia ją mężczyzna i prosi o wskazanie drogi do kawiarni. Ostatecznie zaprasza ją, na co zgadza się zła dziewczyna. Zamiast do restauracji, mężczyzna jedzie za miasto. Wywozi Sadie  i zamyka ją w starej szopie. Wychodząc rzuca, że nastolatka ma być miła dla jego kolegi.
Odnajduje ją policja po dwóch dniach. Absurdalne było dla mnie to, że dziewczyna postanowiła usztywnianą częścią biustonosza, wykopać dziurę w ziemi, przez którą miałaby uciec. Kolejną niezrozumiałą rzeczą było to, że matka zgłosiła zaginięcie córki, a władze nie poinformowały jej o odnalezieniu.
Sadie nie dzwoni do matki i postanawia jednak wyjechać z chłopakiem, który jak się okazuje miał kiedyś raka i czekał na wyniki kontrolne, dlatego nie chciał bliskości z dziewczyną.
Irene bardzo martwi się o córkę, jednak nikt nie podziela jej zdania. Wszyscy uważają, że histeryzuje, a Sadie jest dorosła i wie co robi. Dzwoni do byłego męża, który bez wahania jedzie do niej.
Oczywiście nastolatka znajduje się cała i zdrowa. Dla zaskoczenia czytelnika, bądź jego zniechęcenia, wychodzi za mąż. Dla mnie jest to już lekka przesada.

Stwórz sobie w wyobraźni pudełko. Chcę, żebyś do tego pudełka schowała wszystkie te przykrości, które ci wyrządziła Isabel. Powkładaj tam wszystkie te przykrości i jeszcze wszystkie te zranione uczucia, które się w tobie potem obudziły. A potem połóż to pudełko wysoko na półce. Po prostu zostaw. Nie musisz niczemu zaprzeczać, ale nie musisz też tego wyciągać na wierzch.

Fabuła na samym początku wydawała mi się w miarę ciekawa. Przynajmniej z opisu na książce. Byłe małżeństwo martwi się o swoją córkę, przez co zbliża się do siebie. Zakończenie było jednak nie takie, jakiego się mogłam spodziewać. Miałam nadzieję, że chociaż to będzie dobre, jednak myliłam się.

Jej ulubioną nauczycielką w szkole była ta, która powiedziała,że Irene może nie wychodzić na przerwy na podwórko, ponieważ nie lubi sportów zborowych.


Ta recenzja będzie niemiłosiernie długa, dlatego aspekt techniczny postaram się skrócić. Książka zawiera MULTUM błędów, a sam tekst w niektórych miejscach jest bardzo, ale to bardzo niezrozumiały. Nie rozumiem tego, jak można nie użyć kursywy, tam gdzie powinna być. Poradziłam się wspaniałej polonistki, która stwierdziła, że jeśli książka jest pisana w trzeciej osobie i bohater coś pisze, to tekst naturalnie musi być pochylony. Tutaj tak nie było.


Uważam, że jest dobrze, jak się niszczy książki, pisze. Myślę, że nasza prywatna biblioteka [...]

Tekst, który napisała kobieta powinien być wyróżniony cudzysłowem, bądź kursywą. Musiałam kilka razy przeczytać akapit, żeby zrozumieć o co chodzi. Reszty błędów nie będę komentować, bo każdy wie, co mam na myśli.

To było o mężczyźnie, która zabił swoją żonę.
*
Wyciągnęła rękę, bierze leżącą na wierzchu w misce owoców Sadie truskawkę i zjada.
*
- Ale ja chciałam wrócić do domu i coś zjeść - mówi Irene.
- A tata chciał spać. Jak rany, mamo.
- Proszę, nie mów do mnie w tej sposób.


Szczerze mówiąc, bardzo zawiodłam się na tej książce. Oczekiwałam czegoś naprawdę romantycznego, a dostałam przekoloryzowaną historię z marnym zakończeniem. Może, gdyby tłumaczenie zostało zrobione staranniej, książkę czytałoby się lepiej, jednak mi zajęło to około tydzień. No ale może komuś spodoba się ;)
A ode mnie książka dostaje:



Brak komentarzy: