Może na samym początku uprzedzę, że ta recenzja wydaje mi się trochę taka... nieskładna, ale to
już moje któreś podejście do niej i chyba nic lepszego nie wymyślę. A nie mogłabym tak po prostu nie powiedzieć nic o tej powieści.
Mgły Avalonu autorstwa Marion Zimmer Bradley to pierwszy tom cyklu Avalońskiego, a zarazem to powieść, którą bardzo chciałam przeczytać, odkąd tylko o niej usłyszałam.
Uwielbiam Legendy Arturiańskie, choć na dobrą sprawę niewiele miałam z nimi styczności, bo przeczytałam jedną książkę z legendami oraz obejrzałam serial Przygody Merlina, którego jestem ogromną fanką. A Mgły Avalonu za mną chodziły niemal tak, jak 31 Korytarzy. Rzadko się zdarza, aby książka tak za mną wszędzie wędrowała, w zasadzie prawie wcale. Do tego powieść ma przecudną okładkę, jeśli brać pod uwagę te najnowsze wydanie. Sama książka ma stron ponad 1000, ale pdf, który znalazłam ponad 1450, więc to też dla mnie wyzwanie, bo nigdy nie czytałam tak grubej książki na pdf. Moje biedne oczy! Cieszę się, że przez nią przebrnęłam, bo to jednak była ogromna przyjemność.

Poznajemy historię Arthura Pendragona z perspektywy kobiet, a przede wszystkim… Morgiany, królewskiej siostry i kapłanki Avalonu zarazem.

(...) nigdy nie wstydź się miłości.

Byłam zachwycona od pierwszych stron, a jednocześnie i odrobinę zawiedziona, bo spodziewałam się czegoś hmm, mniej moralnego, bo to zapowiadała mi okładka, mówiąc o „bracie-kochanku”, więc liczyłam tu na jakiś gorący romans, a nie ukrywam, że coś takiego bym bardzo chętnie przeczytała. Wielokrotnie podkreślam, że lubię czytać wszelkie dziwne rzeczy, a żadne niemoralne i niepoprawne wątki nie są mu straszne, to tak przy okazji. Spodziewałam się czegoś bardziej w tym kierunku, aczkolwiek wiem, że ta książka i tak może niektórych odrzucić, ponieważ występują tu wątki kazirodcze: brat siostra, kuzynostwo, więc jeśli ktoś tego nie trawi, to lepiej niech nie sięga po Mgły Avalonu. Więc tak, wszystkie ostrzeżenia poleciały już na początku.

W powieści poznajemy losy Arthura i jego królestwa z perspektywy kobiet, które go otaczały. Igraine, Morgouse, Gwenifer (Ginewra) i właśnie Morgiana, o której to w głównej mierze mowa.
Morgiana jest córką Igraine i Gorlouisa, a Igraine, choć jest z krwi Avalonu, pozwala, aby mężczyzna nią rządził i jest ślepo oddana mężowi. Pewnego dnia przybywa do niej jej siostra — Pani Jeziora Viviana i Merlin, mówiąc jej o przeznaczeniu, o tym, że musi poślubić króla i urodzi syna, który zostanie legendarnym władcą. I wtedy rusza cała machina. Viviana dostrzega także potencjał w kilkuletniej Morgianie i w przyszłości widzi ją na tronie Avalonu.
Jeśli nie mogę radować się Bogiem, to na cóż mi Bóg?
Z perspektyw kobiet widzimy, jak Arthur dorasta, poznajemy losy Morgiany, Morgouse i innych i przeżywamy wszystko oczami tych niewiast. Morgiana dorasta w Avalonie, a królestwo Arthura coraz bardziej spowija chrześcijaństwo, choć młody król przyrzekł, że będzie je traktował na równi z wiarą w Boginię Matkę.

W powieści mamy nie tylko wojny i przeżycia rycerzy, ale także mnóstwo dworskich intryg, które dodają smaczku całej powieści, choć czemu to się dziwić — dwór to także kobiety.

Książka podobała mi się bardzo i nie mogę doczekać się, aż będę miała ją na swojej półce, a prędzej, czy później na pewno tam trafi. Jednak nie była idealna. Irytowały mnie zachowania niektórych postaci, na przykład Gwenifer, która była fanatyczką chrześcijaństwa i pociągała za sobą Arthura. Irytowało mnie też brak stanowczości z jego strony, później zrobiła się z niego trochę taka ciepła klucha i po prostu nie potrafiłam zdzierżyć takiego króla. Kłóciło mi się to ze wszystkimi wizjami Arthura Pendragona, które miałam. A Gwenifer była taka infantylna, taka głupia… Zdecydowanie mam niesmak po tej postaci.
Łzy sprawiają, że kobiety są bardziej realne, bardziej bezbronne; kobiety, które nigdy nie płaczą, przerażają mnie, bo wiem, że są silniejsze ode mnie i zawsze się trochę boję tego, co zrobią.
Autorka sprawnie jednak poprowadziła akcję powieści i przedstawiła nam dwór Arthura, bo nie ukrywajmy, więcej jest tu dworskich intryg i miłostek pomiędzy poszczególnymi postaciami, niż walk, czy tematów wojennych, choć one także się pojawiały. Wielkie znaczenie w powieści ma także wątek religijno-kulturowy, gdzie stykają się dwie religie, z czego jedna pragnie wyprzeć drugą.
Jednak książka, jak najbardziej mi się podobała! Może nie była ósmym cudem świata, ale naprawdę jest bardzo dobra. Bardzo, bardzo dobra i chętnie sięgnę po nią po raz kolejny. Zdecydowanie warto ją przeczytać.
Słowa rzucone w gniewie mają złą moc powracania wtedy, gdy najmniej ich pragniesz.

2 komentarze:

  1. Ja czytam tę powieść już od jakiegoś czasu i nie potrafię jej skończyć (możliwe, że jest to spowodowane gabarytem powieści, którą niełatwo jest ze sobą gdziekolwiek zabrać). Przyznam szczerze, że czyta się ją lekko i historia naprawdę porywa, choć niektórzy bohaterowie strasznie mnie irytują. Na razie jednak jestem pod wrażeniem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja czytałam na netbooku w wersji pdf, bo wygodniej mi było, niż na telefonie, ale przyznam, że zeszło mi się z nią chyba ze dwa tygodnie jakoś. Tak, niektórzy bohaterowie irytują (mnie Gwenifer ugh), ale z drugiej strony, może to dobrze, bo wtedy są chociaż różnorodni, a nie taka ciemna masa wszyscy tacy sami XD

      Powodzenia w dalszym czytaniu :P

      Usuń