Na Caraval. Chłopak, który smakował jak północ Stephanie Gerber trafiłam w Empiku przypadkiem, szukając ciekawych książek. Wstyd się przyznać, ale było to praktycznie rok temu, w lipcu. Opis i okładka mocno mnie zaciekawiły, szczególnie że po Projekcie: Królowa (recenzja tutaj) spodobały mi się takie pozycje.


Akcja skupia się wokół dwóch sióstr, Scarlett i Telli. Dziewczęta są rządzone przez despotycznego ojca, który za przewinienia jednej każe drugą z sióstr. Rok po roku Scarlett pisze do Legendy, organizatora słynnego Caravalu, w którym nagrodą dla zwycięzcy jest spełnienia marzenia przy pomocy magii. Listy, w których starsza z sióstr prosi o przybycie Mistrza na ich Wyspę, nie przynoszą żadnego odzewu. Ostatni raz Scarlett postanawia napisać po wiadomości, iż niedługo wychodzi za mąż. Wówczas dostaje zaproszenie na Caraval dla trzech osób - jej, jej narzeczonego i Telli. Dziewczęta wydostają się z domu, który jest dla nich więzieniem, przy pomocy Juliana. Ceną za to jest oddanie chłopakowi jednego z zaproszeń. Po przybyciu na festiwal okazuje się, że Tella została porwana, a jej odnalezienie jest celem tegorocznego Caravalu...

Taka magia istniała tylko w bajkach, a jednak suknia była prawdziwa. Scarlett ogarnęły wątpliwości. Z jednej strony, zachwyciła się jak małe dziecko. Z drugiej głos rozsądku radził jej, by zdjęła ten strój, nawet jeśli ma on magiczne właściwości. Ojciec nigdy nie pozwoliłby jej włożyć czegoś tak krzykliwego i choć gubernator był teraz bardzo daleko, Scarlett nie chciała ściągać na siebie niczyjej uwagi.

Pierwsze rozdziały przeczytałam od razu po zakupie i nie byłam zachwycona. Książka była dla mnie po prostu nudna. Nie czułam tego, ale także nie zwróciłam wówczas uwagi na jeden ciekawy element, o którym opowiem później. Wielokrotnie woziłam ze sobą książkę, by ją przeczytać w czasie drogi, ale nie byłam w stanie się przemóc, by ją otworzyć... Teraz wiem, że popełniłam spory błąd.
Kiedy w końcu sięgnęłam po Caraval, pozostałe dwie trzecie książki, jakie mi pozostały po pierwszej próbie, pochłonęłam w dwie godziny. Gdybym była w domu, za nic nie byłabym w stanie dokończyć, a przy okazji rozwaliła pół domu (i zabiła kilka Simów, ale ci!). Im bliżej byłam końca, tym bardziej ciekawa stawała się fabuła. Przy ostatnich stronach miotały mnie różne uczucia - od gniewu przez rozpacz aż po uczucie ulgi. Zdradzenie zakończenia byłoby jedną z najgorszych rzeczy, jakie mogłabym zrobić, więc poznanie go zostawiam Wam.

Dotyk Julianna wywoływał w niej kolory, jakich nigdy wcześniej nie widziała, miękkie jak aksamit i jaskrawe jak iskry, które przeobrażają się w gwiazdy.

Dopiero za drugim razem zwróciłam uwagę na ten element, który sprawił, że czytanie było jeszcze bardziej fascynujące. Syntestezja.
Praktycznie każdy rozdział zawiera element porównania uczuć głównej bohaterki, Scarlett, do kolorów. Jako iż kilka tygodni temu zainteresował mnie temat takiego sposobu postrzegania świata, taki opis mnie jeszcze bardziej zaciekawił i wzbudził we mnie podejrzenie, że tak też wygląda świat autorki.

Scarlett wyobraziła sobie, że gdyby pod Aiko zapadła się ziemia, ona nadal szłaby przed siebie, unosząc się w powietrzu. Notatnik był jedynym przedmiotem, którego pieczołowicie pilnowała. Miał kolor brązowozielony, jak niknące wspomnienia, porzucone sny i zjadliwe plotki.
Wyglądał niepozornie, ale...

Podsumowując – choć Caraval może na początku wydawać się nudny, jest naprawdę ciekawy. Dla tych, którzy wolą jednak historie filmowane, także mam dobrą (choć nie do końca) wiadomość – 20th Century Fox (obecnie to już właściwie Disney) wykupiło prawa do książki, więc kto wie, czy wkrótce nie zobaczymy całej historii na ekranie.

Teina


Brak komentarzy: