Jestem z tych osób, które mogą czytać jedną książkę więcej, niż raz, dlatego tym bardziej widzę sens w kupowaniu ich i zazwyczaj odpada mi argument "przeczytam raz i odłożę". Są jednak powieści, które potrafię czytać więcej, niż raz w roku. Nie jest ich wiele, ale są mi tak bliskie, że po prostu nie mogę się powstrzymać. O Słodkich Wspomnieniach autorstwa LaVyrle Spencera jeszcze tu nie mówiłam, a powinnam, bo to właśnie jedna z tych szczególnych książek. Co prawda pisałam już recenzję tej powieści dawno temu na blogu prywatnym, gdzie też przedstawiłam historię, w jaki sposób ta niepozorna opowieść do mnie trafiła, ale również i tutaj nie może zabraknąć tekstu o niej. No po prostu nie.

Główną bohaterką jest dwudziestopięcioletnia Theresa Burbaker. Jest to kobieta niezwykle wrażliwa i pełna kompleksów, na punkcie swojego wyglądu, a na pierwszym miejscu zawsze stawiała rodzinę, bowiem wciąż mieszka z rodzicami i młodszą siostrą i są dla niej niezwykle ważni. Przez jej - w ludzkiej opinii - błahy problem, Theresa bała się wychodzić, lękała się ludzkich spojrzeń - nie potrafiła pogodzić się z tym jaka jest. Ciągle się chowała; w pracy z małymi dziećmi, którzy nie zauważali jej problemu, za skrzypcami, czy pod luźnymi swetrami.
Nieoczekiwanie na święta w domu kobiety pojawi się nagle ktoś obcy. Ktoś, kto na początku w jej mniemaniu zburzy rodzinną atmosferę i spokój, który panował w jej poukładanym życiu. Intruz.Tym kimś był dwudziestotrzyletni Brain - kolega z wojska Jeffa, brata Theresy. Niespodziewanie pojawili się w swoim życiu i już nie potrafili tak po prostu się rozstać, mimo, że po świętach mężczyzna znów musiał wrócić do wojska. Brain nigdy nie patrzył na Theresę, tak jak pozostali mężczyźni, spoglądał jej prosto w oczy, nie pozwalając, aby jeszcze bardziej zatracała się w swoim kompleksie, choć miał przewagę, bo od samego początku był świadomy z jakim problemem boryka się kobieta...

Zrozumiał,  że w życiu Theresy muzyka pełni rolę miecha podsycającego żarzące się w niej węgle.

Słodkie Wspomnienia to bez wątpienia świetnie napisany romans, jeszcze z czasów, gdy nasze mamy zaczytywały się w słynnych Harlequenach, które jak wiadomo do wybitnych nie należą. I choć to także jest Harlequeen, to myślę jednak, że ta książka jest czymś więcej, bo nie pokazuje nam cukierkowej, czy jakiejś nierealnej miłości. Porusza ogromny problem, jakim są kompleksy, zwłaszcza te, które wydają się niemożliwe do przeskoczenia, a nie oszukujmy się, kto nie posiada żadnego kompleksu? No właśnie.
Na stronicach książki ukazana jest także walka Theresy o to, aby wreszcie mogła czuć się pełnowartościową kobietą i o tym jak pokonała swoje słabości. 
W powieści pojawia się jeszcze jeden motyw, który bardzo mi się podoba. Historia pokazuje także  to, że to nie zawsze facet musi być starszy, co nie często się zdarza, a utarło się w naszym społeczeństwie. Jeżeli taki element pojawia się w książce, to jest dziewięćdziesiąt procent szans,że po nią sięgnę!
Historia jest napisana lekkim językiem, czyta się ją szybko. Wzruszająca, poruszająca problemy i wydana na tym fajnym żółtym papierze (mój egzemplarz jest dużo starszy ode mnie!). Jednak powieść przede wszystkim, opowiada historię pięknej, prawdziwej miłości.

Brak komentarzy: