Może na początek wspomnę, że tematyka wojenna nie należy do mojej ulubionej i raczej omijam ją szerokim łukiem, więc, aby coś mnie zainteresowało, to musi zdarzyć się cud. Nie wiem, co w zasadzie mnie urzekło, gdy pierwszy raz usłyszałam o Tatuażyście z Auschwitz, ale wtedy wydało mi się, że ta powieść będzie inna, niż cała rzesza wojennych, nudnych dzieł.
Główny bohater to dwudziestosześcioletni Słowak, który musi wyjechać, aby pracować dla hitlerowców. Bardzo szybko jednak się okazuje, że on, oraz setki innych Żydów zostało więźniami. Lale Sokołow trafił do obozu koncentracyjnego w Auschwitz w 1942 roku i przeżył w tym Piekle bodajże trzy lata, o ile dobrze zapamiętałam z powieści.

Pewnego dnia został dostrzeżony przez tak zwanego Tätowierera, czyli człowieka, którego zadaniem było tatuowanie kolejnych numerów na przedramionach nowo przybyłych więźniów i zostaje jego asystentem, a niedługo później to właśnie on przejmuję jego fuchę. 

Pewnego dnia, w kolejce staje dziewczyna, dla której Lale kompletnie traci głowę i w tym momencie rozpoczyna się historia jego i Gity. Piękna opowieść o miłości w Piekle, w którym się znaleźli.
I choć czegoś zabrakło mi w relacjach Lale-Gita (sama nie wiem czego), to bardzo podobała mi się postawa Lale. Bardzo zaimponowało mi to, jak kombinował, jak próbował zrobić wszystko, aby pomóc innym, pomimo tego, że sam wpadał w kłopoty. 
Ktokolwiek ratuje jedno życie, jakby cały świat ratował.
Tatuażysta z Auschwitz to oparta na faktach opowieść o koszmarze, który rozpętali Niemcy, o determinacji do przetrwania każdego dnia, o miłości, tak wielkiej, że niemal nie liczy się nic innego, oraz o tym, do czego zdolny jest człowiek. Cytując Nałkowską Ludzie ludziom zgotowali ten los i o tym właśnie jest ta powieść. 

Historia została napisana przystępnym językiem, bez zbędnych drastycznych elementów, czy rozwlekłych nudzacych opisów. I choć taka tematyka, to zdecydowanie nie moje klimaty, to jednak pozostało mi po książce przyjemne wrażenie i mogę ją spokojnie polecić innym.

Brak komentarzy: