Topielica ze Świtezi autorstwa Agnieszki Każmierczyk to debiut literacki, który chciałam przeczytać, odkąd tylko usłyszałam o tej powieści i było to chyba nawet przed premierą bodajże. Urzekł mnie opis historii, a także okładka, a dodatkowo sam tytuł także jest intrygujący. Kojarzy mi się lekko baśniowo i liczyłam na naprawdę dobrą lekturę. Czy tak rzeczywiście było?
Poznajemy Wojtka - to szesnastolatek, który mieszka z ojcem, ponieważ jego matka zmarła przed kilkoma laty. Jego życie wywraca się do góry nogami, gdy musi przeprowadzić się z Polski z tętniącego życiem miasta, na Białoruś, gdzie całe lato spędza w domku nad Świtezią, praktycznie odcięty od cywilizacji. Jego jedyną towarzyszką jest sympatyczna staruszka również mieszkająca w pobliżu jeziora. Przynajmniej do czasu, aż Wojtek nie spotyka tajemniczej dziewczyny, którą się totalnie zauroczył, jednak nastolatka skrywa pewien mroczny sekret.
Nie trudno się domyślić, że to tytułowa topielica - dla niewtajemniczonych w słowiańskie klimaty; topielica jest wodnym demonem, a jak wiemy demony raczej nie należą do najbezpieczniejszych i najsympatyczniejszych stworzeń, a jednak Svetlana jest inna i zdecydowanie nie wpasowuje się w ramy typowego demona.
Powiem Wam, że mam ogromny problem z tą książką i bardzo mieszane uczucia, bowiem nie jest bez wad, a ja zdecydowanie nie lubię mówić źle o książkach, zwłaszcza tych osadzonych w klimatach słowiańskich.
Historię możemy podzielić na takie trzy główne części; pierwsza, gdy wszystko wydaje się proste, sielskie, mamy niemal klasyczny romans i tego typu pierdoły. Wielka miłość, gdzie jedno dla drugiego zrobi wszystko.
Druga część, to tak, gdzie spotykamy naszych bohaterów po latach, gdy każdy ma już poukładane życie, wydaje się że normalne, ale wtedy znów trzeba wrócić na chwilę na Białoruś i na nowo przeżyć tą "nadprzyrodzoną" cześć. Nie chcę za bardzo spojlerować. Ta część nudziła już mnie niemiłosiernie, miałam wrażenie że to przedłużanie historii na siłę. Ale dobra, to jeszcze byłabym w stanie przeżyć, gdyby koniec nastąpił w tym kulminacyjnym momencie, którego nie mogę przedstawić, żeby nie spojlerować, ale chodzi mi o śmierć drugiej topielicy i całej reszty z tym związanej, w tym choroby Svetlany.
I trzecia część, czyli epilog, który wbrew pozorom wcale nie należy do krótkich. Wręcz przeciwnie - to jest chyba najdłuższy epilog, jaki w życiu przeczytałam! I zdecydowanie ta część byłaby zbędna, gdyby nie pomysł z poprzedniej części. Tu mi się dłużyło najbardziej i miałam wrażenie, że to takie ciągnięcie tej historii na siłę.
Momentami irytowała mnie kreacja bohaterów, zwłaszcza Wojtka w tej "pierwszej" części.
Nie można jednak odmówić tej powieści zwrotów akcji, których tutaj było mnóstwo, ani autorce pomysłowości. To są zdecydowanie plusy. Pisana też jest wcale nie z gorszym stylem, bo są książki, które są tak straszne, że głowa mała.
Czy polecam? Nie do końca. Nie byłam nią zachwycona, nie była też koszmarna, choć przyniosła mi lekkie rozczarowanie.


Brak komentarzy: